Powrót do spisu treści rozdziałuWycieczka w Venspils 17.11.2002
(Aktualizacja: 23-03-2007)
Ranek 17 listopada był pochmurny. Podało. Możliwość stawienia się o 1000 w wyznaczonym miejscu wszystkich młodych Polaków, którzy parę dni wcześniej wyrazili ochotę zwiedzenia Windawy, wydawała się wątpliwa. A jednak, kiedy wsiadałam do specjalnie zamówionego przez zarząd ZMP autokaru, był on prawie cały pełny. Ciekawość krajoznawcza wzięła górę nad warunkami atmosferycznymi. O naznaczonej porze wurusziliśmy. Pomału salon wypełniła wrzawa reześmianych młodych głosów. Wszyscy się ze sobą witały i dzielili się prognozami na zapowiadającą się całkiem sympatycznie wycieczkę.
Przed nami była trzygodzinowa podróż do Windawy. Chyba każda droga budzi w podrózujących wiele różnorodnych uczuć, ale najsilniejszym z nich jest niewątpliwie ciekawość. "Co czeka nas za następnym zakrętem?" - pytamy samych siebie, wpatrując sie w zdawało by się nieskończony szary pas drogi.
To, co czekało nas po pokananiu 187 km było urocze, czystusieńkie miasteczko położone nad samym Bałtykiem. Czyste schludne domy, starannie wybrukowane ulice, parki miejskie, zdawały sie promieniować turystom przyjazną aurą. Jednak tym, co przykuło największą uwagę, razdrażnionych ciągłym hałasem ulicznym, umysłów ryżan była cisza, ten óśmy cud świata, dający tak niezbędne wytchnienie nadwyprężonym zmysłam mieszkańców dużych miast.
Zjawiskiem naprawdę niezwykłym wydawała się niektórym z nas ogromna ilość "pomników krów". Krowy stały tu prawie na każdym kroku. Większe i mniejsze, zbliżone swoim wyglądem do prawdziwych i odźwierciedlone w ujęciu surrealistycznym, pomalowane na czarno, błękitno i różowo, uśmiechnięte i groźne upodobniały Windawę do wielkiego placu zabaw. Jak wyjaśnił nam przewodnik, nawiasem mówiąc bardzo znaczący przedstawiciel polonii windawskiej, były to pozostałości po międzynarodowych dniach, które latem odbyły się w Windawie.
Wycieczka do Venspils (17.11.2002)
Kolejnym punktem wycieczki po zwiedzeniu centrum miasta był największy łotewski port. Trzeba przyznać, że był to widok naprawdę imponujący.Wagę i okazałość tego miejsca zdawała się podkreślać szczególna krowa, na której tułów w większości składały się rury i krany, mające symbolizawać przemysłowy, związany z wydobywaniem nafty, charakter Windawy.
W oddaleniu kilkudziesięciu metrów od portu "usadził się" wygodnie najatrakcyjniejszy zabytek historyczny tego miasta - zamek. Ten "pomnik nauczycielki życia" stał na niewielkim pagórku, z jednej strony którego odkrywał się widok na port, a z drugiej na widok windawkiej Starówki. Mury zamku uśmiechały się do nas prawie słoneczną żółcią, która już na wstępie obwieszczała zwiedzającym o niedawnej konserwacji tej chluby Windawy. Przykryty szklaną kopułąod góry i wybrukowany kolorową katką dziedziniec wyglądał zupełnie jak żywcem wzięty z książki o sztuce budowania współczesnych zamków.
Jednak największą atrakcją tego uśmiechniętego do wszystkich miasta zawsze było, jest i będzie niewątpliwie morze. Moc, piękno, a nawet chłód tego żywiołu porywają człowieka bez reszty. Oczyszczający szum wiatru, pryski lodowatej, słonej wody, krzyki mew dają człowiekowi przynajmniej na moment poczucie wolności. Potęga tego zjawiska nasuwa refleksje o ogromnej mocy i niezbadanym pięknie tego, kto je stworzył.
Kolejnymi punktami służącymi nawiązaniu naszej bliższej przyjaźni z tym miastem były okazała hala olompijska, stare miasto, przejażdżka wieczornymi ulicami w celu obejrzenia iluminacji centrum, a nawet sympatyczny lokal, w którym mogliśmy coś przygryść, i na bieżąco podzielić się ze sobą nowymi wrażeniami, stwarzające ładny i, wydaje mi się dość pełny, obraz łotewskiej "perełki", omywanej trochę wzburzoną wodą Bałtyku. Chyba wypowiem wspólne zdanie, jeśli napiszę, że cieszę się z okazji blizszego poznania historii, tradycji i kultury tego ciekawskiego miasta łotewskiego. Aby więcej takich okazji.
napisala - Ewangelina Tarasenko